Aga i dzieci
Niezmiennie od samego początku pobytu na misjach zachwycają mnie i równocześnie zadziwiają moje relacje z dziećmi.
Dzieci są wspaniałe, całkowicie pozbyte uprzedzeń. Nie zauważają różnic.
Nie zważają na kolor skóry czy język. Są otwarte i zaciekawione. Przytulają się, rozmawiają, bawią, szaleją. To taka całkowita wolność, którą obawiam się, że my wszyscy tracimy z czasem.
"Dowiadujemy" się czegoś o nas, o naszej historii, nabywamy lęków, uprzedzeń, lepszych czy gorszych nawyków. One jeszcze tego nie mają. Cieszą się spotkaniem i oczekują jedynie drobnych gestów zainteresowania. Są moją największą misyjną radością, a równocześnie... chyba zadaniem?
Jeśli czasem wątpię w sens mojej obecności tutaj, to dzieci mi go przypominają.
Ich uśmiechy, gdy nieudolnie próbuję poznać ich gry i zabawy.
Ich łzy, gdy przychodzą się do mnie skarżyć na ból. Tak bardzo chciałabym, żeby kiedyś, gdy będą troszkę większe, zrozumiały, że mogą zmienić swoje życie, nawet w tych najmizerniejszych możliwościach. Marzę, aby poznały wartość nauki i wiedzy, aby ich perspektywa nie musiała się kończyć na uprawianiu za prawie darmo czyjegoś pola, bo wierzę, że mogą mieć własne. Mogą brać życie w swoje ręce.
Wciąż tylko nie wiem jak to zrobić, jak sprawić by w to uwierzyły, skoro ich rodzice sami nie wierzą. Nie wiem czy ktokolwiek wierzy?
Noszę w sercu wiele pytań. Jak dać im wzorce?
Szkolnictwo państwowe w obszarach wiejskich w RDK jest sprowadzone do minimum.
W tutejszej szkole 1 klasa liczy około stu dzieci. Tak. Pusta sala, tablica, jeden nauczyciel. Setka dzieci siedzących obok siebie na podłodze, niektóre nawet nie mieszczą się w klasie. Oficjalnie szkoła podstawowa jest bezpłatna, w praktyce trzeba jednak zapłacić za mundurki, buty, zeszyty. Jak mówić o jakichkolwiek opłatach, gdy dziecko przychodzi do szkoły głodne, a pierwszy i nieraz jedyny posiłek zjada wieczorem, aby móc przespać noc?
Dzieci zalegające z opłatami nie wchodzą do klasy, a więc wielokrotnie nigdy już do niej nie wracają.
Ja zostaję ze swoimi pytaniami bez odpowiedzi, a "moje" dzieci z życiem bez większych perspektyw. Kupuję im banany. Przychodzą do mnie po opatrunki i przytulenia. Wymieniamy słowa w różnych językach i uśmiechy. Uczę się od nich zdań w różnych językach, w zamian za to przemycam słowa po francusku. Może kiedyś, któreś z tych słów wróci do nich w odpowiednim momencie?