Udostępnij

O opatrunkach i cierpliwości

Z reguły bywam niecierpliwa, lubię widzieć efekt swojej pracy. Poza tym tego właśnie się od nas, medyków, oczekuje. Wyleczenia. Wyzdrowienia. Ulgi w cierpieniu. Cudu...

Czasami udaje nam się przeprowadzić efektowne akcje prezentujące wszelkie możliwości współczesnej medycyny. Oczywiście - też mi się takie marzą, ale pewne jest, że to nie jest moja obecna rzeczywistość.

Przez ostatnie dwa lata moją codziennością są lekcje cierpliwości i pokory. 

Rozpoczęły się od warszawskiego ambulansu dla osób w kryzysie bezdomności, poprzez kameruńskie leprozorium, aż po moją obecną misję w Bunkeya, gdzie jestem odpowiedzialna za leczenie wszelkiego rodzaju ran. Pooperacyjnych, powypadkowych, ciężkich oparzeń, ran przewlekłych i związanych z powikłaniami trądu, HIV czy rytualnego, tradycyjnego "leczenia". 

Nie mogłam otrzymać solidniejszej lekcji cierpliwości niż leczenie ran w Afryce. 

Przez kilka pierwszych miesięcy wątpiłam za każdym razem konsultując nowego pacjenta z raną. 

Niemożliwe. 

Wciąż to powtarzałam... niemożliwe, niemożliwe... 

Niemożliwe, że to się dzieje naprawdę. Niemożliwe do wyleczenia. 

Zaczęłam jednak ostatecznie od tego, co było... możliwe, żeby w ogóle zacząć. 

Zachowanie czystości rany i opatrunku.

Brzmi jak NIC. 

Rozszarpywał mnie od środka brak dostępu do nowoczesnych opatrunków, leków, celowanej antybiotykoterapii oraz występująca ilość uogólnionych powikłań. 

Skrajne niedożywienie, które cechuje większość moich pacjentów, jeszcze bardziej zwiększa szansę niepowodzeń. 

Wciąż niemożliwe... 

RÓB TO, CO MOŻESZ. Więc cierpliwie, dzień za dniem, "myłam" rany (dosłownie) i stosowałam dostępne środki. 

Uczyłam się ich, obserwowałam, doświadczałam. Walczyłam o antybiotykoterapię i o czyste bandaże. Rany poprawiały się i pogarszały. 

Aż odkryłam klucz, jakim jest CIERPLIWOŚĆ. Większość moich pacjentów wymaga leczenia przez kilka miesięcy. Dla nich to wieczność, coś niewykonalnego. Poddają się. Wątpią. Rezygnują. Tracą nadzieję. 

Dlatego ja nie mogę się poddać. Dla nich. Wyszarpuję ich dzień za dniem z BEZnadziei. Przyjdź jeszcze raz - mówię - i jeszcze raz. 

W chwilach największych kryzysów wyciągam worki z fasolą i soję (nasza formą suplementacji protein). 

I wierzę ponad siły, że się uda. 

Przychodzą. 

Czasami się udaje, a czasem nie. 

To moja kolejna lekcja "od ran". Przyjmowanie porażek. My, medycy, nie umiemy przegrywać. Jesteśmy po to, aby pacjent przeżył! 

Afryka mocno pokazuje, jak bardzo się mylimy. Nie wszystko jest w naszych rękach. I choć nigdy nie wolno nam tracić nadziei - musimy także umieć przyjąć fakt, że czasami przegrywamy. 

Zakażona rana, sepsa, anemia, malaria, niedożywienie, HIV. Po drugiej stronie antybiotyk, antyseptyk, kilka kompresów i Aga. Nie jest to równa walka. 

Wciąż czasami nie wiem, jak ją toczyć, ale wiem, że pierwszym punktem jest cierpliwość. 

Nie chcieć wszystkiego "na już", lecz próbować i jeszcze jeden raz próbować. Powoli. 

Dzień za dniem. Chwila za chwilą. 

Opatrunek za opatrunkiem. 

Nadzieja za nadzieją. 

I tak nie tylko z ranami, 
ale przede wszystkim - w życiu.

Blog
Do góry
0px
Blog

Korzystanie z niniejszej witryny oznacza zgodę na wykorzystywanie plików cookies. Zmiany warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do plików cookies można dokonać w każdym czasie. Polityka Prywatności    Informacje o cookies

ROZUMIEM